Między nami

To boli. Nie dosłownie, oczywiście. Wizerunkowo. Gdy zobaczysz w mediach swoją wypowiedź, która nie powinna była się ukazać, Twój wizerunek niemal zawsze cierpi. Popsuć się mogą Twoje stosunki z wieloma osobami. Na długo pozostanie też łatka naiwniaka wystrychniętego przez media na dudka

Tymczasem rozmowy ”między nami” z dziennikarzami są u nas na porządku dziennym. Jak niebezpieczna to zabawa przekonał się pod koniec kwietnia były premier Józef Oleksy.

Pytany w na antenie Radia Zet przez Monikę Olejnik, co sądzi o fatalnych notowaniach premiera Leszka Millera, udzielał krótkich i wymijających odpowiedzi. Tymczasem rozgadał się po zakończeniu audycji mówiąc Olejnik m.in.:

„To jest moje największe rozczarowanie co do Leszka, że przestał być decyzyjny. On się na wszystko zgadza, milczy, nie podejmuje, nie jest żadną instancją odwoławczą.

Jest dramatem, jeśli lider partii rządzącej nie jest instancją odwoławczą przy tylu aferalnych sprawach, które się dzieją w partii, nie ma sensu mu czegokolwiek mówić, bo on wysłuchuje, patrzy w przestrzeń i idzie dalej.”

Mniam! Taka opinia to dopiero medialna gratka!

Ta i inne uwagi Oleksego o Millerze, np. o popielniczkach rzucanych przez premiera w złości, były tylko dla uszu Moniki Olejnik.

Tymczasem… mikrofony były włączone i treść rozmowy trafiła – wprawdzie nie w eter, ale jeszcze gorzej − do Internetu. Radio Zet tłumaczy się awarią techniczną. Monika Olejnik − brakiem jakiegokolwiek udziału w „wycieku”.

Treść rozkosznie lekkomyślnego gadulstwa Oleksego rychle trafiła nie tylko do „ludzi trzymających władzę” w SLD, ale i do innych mediów.

Sprawę opisał Newsweek, a zaraz potem szczegółowo przedstawiła ją Trybuna.

Można powiedzieć, że wizerunkowo na „wycieku” stracili wszyscy aktorzy spektaklu: Józef „Gadatliwy” Oleksy, Leszek „Rzucający Popielniczkami” Miller, Monika „Zdarzyło Mi Się To Pierwszy Raz” Olejnik, Radio „Nie Panujemy Nad Naszym Sprzętem” Zet.

Mantra On the record

Tak jak elektrycy wiedzą, że przewodów pod napięciem nie wkłada się do wody, tak w media relations jest kardynalna zasada:

  • jeśli nie chcesz, by jakaś Twoja wypowiedź została opublikowana – nie mów tego.

Po prostu.

Jednak nie brakuje amatorów wtykania kabla do przepływającego strumienia i poparzonych w ten sposób również nie brakuje.

Mówienie czegoś „między nami”, „nie do publikacji” z angielskiego określa się terminem off the record, co można tłumaczyć m.in. jako: „poza nagraniem”. Podczas rozmowy z dziennikarzem należy przyjąć założenie, że nie istnieje coś takiego jak off the record. Wszystko jest on the record, czyli zachowywać się tak, jakby mikrofony były włączone a nagranie trwało. Niezależnie od tego, czy to dziennikarz prasowy, radiowy, telewizyjny, czy internetowy a rozmowa jest w cztery oczy, na korytarzu, czy przez telefon.

Podawanie smacznych informacji dziennikarzowi z zastrzeżeniem, że są off the record zawsze stawia dziennikarza wobec dylematu − wykorzystać, czy nie. Większość dziennikarzy nie ma z tym problemu.

Zdaje sobie sprawę, że ujawniając takie informacje z podaniem źródła − traci to źródło. Do większości dziennikarzy można więc mieć zaufanie. Ale nie do wszystkich.

Wśród dziennikarzy, podobnie zresztą jak wśród PR-owców, nie brakuje hien mniejszego i większego kalibru. Nigdy nie wiadomo na 100%, że nie trafiło się właśnie na taki typ.

Czasami wystarczy nawet zły humor dziennikarza, by „nieco nagiął” swe zasady nie podawania informacji uzyskanych off the record.

A wśród dziennikarzy − uprawiających zawód pod wieloma względami podobny do profesji artystycznych − nie brakuje też osób „humorzastych”.

W obopólnym interesie

Wydaje się więc, że szczególną ostrożność w udzielaniu poufnych informacji należy mieć do dziennikarzy, których zna się słabo lub ma się z nimi pierwszy kontakt. Przypadek Józefa Oleksego wskazuje jednak, że nawet długoletnie kontakty z dziennikarzem nie są gwarancją bezpieczeństwa.

Informacje off the record nie rzadko bowiem wypływają niezależnie od dziennikarza, któremu zostały udzielone. Inni uczestnicy spotkania, awaria techniczna, nie wyłączony z roztargnienia dyktafon. Winnych niechcianej publikacji często nie ma i szukaj wtedy wiatru w polu!

Wśród subskrybentów Biuletynu ALERT MEDIA nie brakuje osób, którzy mają dziennikarzy wśród swoich prywatnych znajomych (tak jak nie brakuje i samych dziennikarzy). Tych także nakłaniamy, by unikali podawania istotnych informacji off the record w prywatnych kontaktach.

Nie chodzi jednak o to, by być korporacyjnym, oschłym robotem. Umiejętność oddzielania życia zawodowego od prywatnego jest przydatna w wielu aspektach codzienności. W tej zaś w szczególności.

Nie stawiajmy naszych znajomych dziennikarzy wobec dylematu wyboru pomiędzy swoimi obowiązkami zawodowymi lub chęcią wykazania się w pracy świetnym materiałem a znajomością z nami! Gdy bowiem owa zażyłość okaże się zbyt płocha nie tylko stracimy twarz w życiu zawodowym, ale i znajomego w życiu prywatnym.

Jest prosta zasada. Powtórzmy:

 

Mów tylko to, co godzisz się, aby było opublikowane.
 

Pilnuj się, co przekazujesz. Podczas rozmowy jesteś swoim własnym strażnikiem. Wszyscy – dziennikarze, współpracownicy a nawet Twoi wrogowie − będą Cię cenić, jeśli będziesz umiał(a) brać pełną odpowiedzialność za WSZYSTKO, co mówisz.