Podaż grozy
Atak terrorystyczny. Wojna. Te słowa budzą grozę, ale słyszymy je ostatnio po kilka razy na dzień odmieniane przez wszystkie przypadki. Dzieje się tak za sprawą mediów, dla których – jak wiadomo – „zła wiadomość to dobra wiadomość”.
Oczywiście nie można winić za to dziennikarzy. Przecież to my – czytelnicy, słuchacze, widzowie – szukamy takich wiadomości. Nie da się jednak ukryć, że zwiększa się zainteresowanie mediami, gdy dzieje się coś naprawdę paskudnego – rozsyłanie wąglika, bombardowanie Kabulu, liczenie ofiar ataku, czy powodzi.
Podobnie jest z siostrzaną branżą – public relations. Kłopoty, w jakie wpadają różne firmy i organizacje wymagają pomocy speców od komunikacji. Kontrowersyjne działania i akcje (np. masowe zwolnienia w liniach lotniczych, czy ataki na Talibów) muszą być wsparte precyzyjnymi działaniami informacyjnymi.
Tak więc dla konsultantów PR specjalizujących się zarządzaniu sytuacją kryzysową (crisis communications) „złe wiadomości” również są „dobrymi wiadomościami”. I w tym też nie ma cynizmu. Takie jest zapotrzebowanie rynku – to szefowie firm, instytucji i organizacji szukają takich kompetencji, potrzebują profesjonalnego wsparcia.
Po atakach na Waszyngton i Nowy Jork wzrosło zapotrzebowanie na kryzysowe usługi PR. Naturalnie, popyt ten największy jest w USA, ale także u nas obserwuję znaczący wzrost zainteresowania kryzysowym PR. Wielu menedżerów zdało sobie bowiem sprawę, że nie muszą sami czegoś sknocić, by mieć szeroko komentowane problemy.
Te kłopoty mogą przyjść z zewnątrz. Znienacka – jak przesyłka listowa z podejrzanym proszkiem, albo powoli – jak efekt recesji danego sektora wywołany ostatnimi wydarzeniami, odczuwany np. przez spółki giełdowe lub branżę turystyczną.
Gdy trzeba zwolnić masowo część pracowników, albo odeprzeć napór dziennikarzy zgłodniałych informacji na temat tarapatów, w jakie wpadła firma, bez wsparcia specjalistów od komunikacji najczęściej problemy wyłącznie się pogłębiają.
Naturalnym dostarczycielem tych usług są agencje PR. To one dysponują odpowiednią wiedzą i zapleczem. Własne komórki PR, nawet bardzo rozbudowane, rzadko są w stanie sprostać poważnym wyzwaniom kryzysowym. Ich codzienność koncentruje się bowiem na zupełnie innych sferach a zarządzanie kryzysem bez doświadczenia i sprawdzonego know-how może przynieść więcej szkody, niż korzyści.
Jest to oczywiste na najstarszym rynku PR – w USA. Tam już nazajutrz po 11 września linie lotnicze wspólnie wynajęły agencję Burson Marsteller do obsługi powołanego tego samego dnia Stowarzyszenia Bezpieczeństwa Lotniczego.
Takich kontraktów są setki. Zaraz po atakach na Talibów nawet Pentagon wynajął firmę the Rendon Group, której głównym zadaniem jest przekazanie odpowiednich przesłań związanych z wojną w, bagatela, niemal 80 państwach zaangażowanych w konflikt. Bez strategicznego wsparcia informacyjnego można bowiem szybko przegrać wojnę, walkę o utrzymanie zaufania odbiorców, czy klientów a nawet starania o utrzymanie firmy przy życiu.
Dlatego na dojrzałych rynkach PR klienci decydują się na profesjonalne wsparcie choć usługi te nie są tanie – Pentagon za cztery miesiące usług the Rendon Group zapłaci ok. 400 tys. dolarów.
Artykuł opublikowany w listopadzie 2001 r. w magazynie „Home & Marekt”
Adam Łaszyn
Szef agencji public relations ALERT MEDIA Communications. Specjalista w zakresie Media Relations i Crisis Communications. Trener cenionych szkoleń medialnych. Wykładowca London School of Public Relations.
e-mail: adam@alertmedia.pl